꧁༺ 𝓢𝔃𝓪𝓵𝓸𝓷𝓪 𝓚𝓸𝔃𝓪 ༻꧂
Przyszłam na świat 5 listopada 1981 roku i od tego momentu zaczyna się moja walka o pierwszy oddech, o życie, o przetrwanie, a przede wszystkim o godną, normalną i pełną pasji wędrówkę na naszej planecie Ziemia.Zrządzenie losu sprawiło, że moja mama rodziła mnie przez trzy dni, gdyż lekarz, który był odpowiedzialny za poród był pod wpływem alkoholu i nie był w stanie udzielić pomocy, ani mojej mamie, ani mnie. Z tego powodu urodziłam się w zamartwicy. Dopiero po pięciu minutach złapałam pierwszy oddech. Jak wiadomo po pięciu minutach braku tlenu mózg przechodzi tzw. śmierć kliniczną. Cudem przeżyłam. Jednak z powodu bardzo dużego niedotlenienia mózgu mam Dziecięce Porażenie Mózgowe, czterokończynowe, jedno z najcięższych odmian.Ale na dzień dobry moich urodzin, jeszcze było mało atrakcji, aby moje życie i zdrowie do końca się popsuło, to po niecałym tygodniu mojego żywota, pielęgniarka karmiąc mnie, o mało mnie nie udusiła. A na dokładkę jeszcze, gdy miałam ponad roczek, lekarka przepisała mi lekarstwa, po których zostałam do połowy sparaliżowana. Kolejny pan w białym fartuchu z plakietką „lekarz”, stwierdził, że rodzice mają poczekać, aż paraliż zaatakuje nogi i wtedy umrę. Jednak wola życia była ponad to wszystko. Po bolesnych zastrzykach i trudnej rehabilitacji częściowo odzyskałam sprawność organizmu. Pomimo trudnej do zniesienia rehabilitacji uważam moje dzieciństwo za szczęśliwe. Uwielbiam jeździć na rowerku 3-kołowym. Cała rodzinka starała się mi uatrakcyjnić czas zabawy. Dziadek nauczył mnie grać w warcaby. Z rodzicami i kuzynami grałam w gry planszowe.
Znów przyszły problemy, gdy przyszedł czas do szkoły. W latach 80-tych nie było klas integracyjnych. Do klasy specjalnej mama nie chciała mnie posłać, ponieważ to zamknęłoby mi szansę na dalszą naukę. Zaczęła się batalia o podstawówkę. Mama osiem miesięcy chodziła do dyrektora, żeby mnie przyjęto do "0". W końcu mnie przyjął i w listopadzie 1987 roku rozpoczęłam tam naukę. W zerówce spędzałam po dwie godziny: godzinę z grupą i godzinę miałam nauczania indywidualnego. Super wtedy było. Najlepiej lubiłam bawić się z chłopcami. W pierwszej i w drugiej klasie podstawówki miałam nauczanie indywidualne w domu. Przychodziła do mnie emerytowana nauczycielka. W tym też okresie spędziłam półtora miesiąca w Warszawie na rehabilitacji, po której zaczęłam chodzić. Niestety pod koniec drugiej klasy moja nauczycielka poważnie zachorowała. Wtedy zdecydowano, w trzeciej klasie zacznę chodzić do szkoły. Miałam lekcje w klasie z moimi koleżankami i kolegami. Uczyłam się relacji społecznych i potrafiłam zawalczyć o swoją godność, nie dałam się innym dzieciom sponiewierać czy pobić. W 4-8. Klasie znów miałam nauczanie indywidualne. Tylko na lekcję matematyki i religię jeździłam do szkoły. Zawsze miałam świadectwa z wyróżnieniem. W tym czasie przyszedł okres dojrzewania i choroba się cofnęła. Przestałam sama chodzić.
Najlepiej wspominam okres LO. Byłam prawie cały czas w klasie tylko jak była lekcja W-Fu, muzyki czy lekcja techniki, to miałam wtedy nauczanie indywidualne. Właściwie chciałam iść do szkoły w Konstantynie, gdzie liceum było w pełni przystosowane dla osób niepełnosprawnych. Niestety, nie chcieli mnie przyjąć ze względu na moją niepełnosprawność. Tam przyjmowali osoby samodzielne, a ja nie robiłam prawie nic przy sobie. Teraz nie żałuję, że poszłam do liceum w moim mieście, ponieważ to były cudowne lata. Klasa szybko mnie zaakceptowała. Dziewczyny postanowiły, że co tydzień po 4 osoby będą mi pomagać. Razem uciekaliśmy na wagary... Nauczycielka od matematyki dawała mi 2 razy więcej materiałów, żeby jak najlepiej przygotować mnie na moje wymarzone studia, czyli informatykę. No i za pierwszym podejściem zdałam maturę, a i świadectwa miałam z wyróżnieniem...
Dostać się na studia nie było żadnego problemu. Nawet namawiali mnie na studia dziennie. Musiałam wybrać tryb zaoczny, bo obecnie mieszkam na wsi, 80km od Poznania i nie było możliwości by codziennie jeździć do Poznania. Zresztą rodzice pracują. Do akademika nie mogłam pójść, ponieważ cały czas potrzebuję pomocy osoby drugiej. Dlatego wybrałam tryb zaoczny. Bardzo chwalę UAM w Poznaniu, ponieważ wykładowcy byli życzliwi w stosunku do mnie, a studenci zawsze oferowali mi swoją pomoc. W czerwcu 2003 roku zdałam egzamin licencjacki. Po tym poszłam na studia uzupełniające. 15.maja 2005r. obroniłam projekt dyplomowy, który składał się z dokumentacji dotyczącej programu komputerowego oraz gotowego, działającego programu komputerowego. 18.października 2005r. obroniłam pracę magisterską.
Mimo swojej niepełnosprawności, zawsze starałam się być aktywna i uczestniczyć w życiu społecznym.
Od 1992 do 2002r, 10 dni wakacji spędzałam na wczaso-rekolekcjach. Spaliśmy w salce katechetycznej na materacach i śpiworach. Warunki były skromne, lecz klimat niezwykły. Spotykaliśmy się jeszcze po Nowym Roku i w czasie Wielkanocy.
Mając 14 lat pojechałam na obóz oazowy pod namiot. Były tam tylko trzy osoby niepełnosprawne. To był obóz przetrwania. Mycie pod pompą w zimnej wodzie, prymitywna ubikacja w lesie. No i tylko ja na wózku, która potrzebowała we wszystkim pomocy. Miałam duży namiot z przedsionkiem, gdzie bez trudu wjechałam wózkiem i mogli mnie swobodnie przebrać. Spałam jak inni, na materacu, w śpiworze. Robiłam wszystko, co pozostali, pływałam kajakiem, brałam udział w podchodach itp. Tak mi się spodobało, że jeździłam tam przez 5 lat.
Kończąc pierwszą klasę liceum, moja nauczycielka podała mi namiary na osobę, która należała do Stowarzyszenia SATIS-VERBORUM. Skontaktowaliśmy się z Magdą i po paru dniach przyjechała do nas. Porozmawiałyśmy i po tygodniu pojechałam na 2 tygodniowy obóz. Wypad był na Mazury. Nigdy nie jeździliśmy dwa razy w to samo miejsce. Wyjątkiem był weekend wigilijny, gdzie odbywał się w Błotach koło Sierakowa. Jeździliśmy pociągami z mnóstwem bagaży i jedzenia. Warunki mieszkaniowe były spartańskie. Na ogół spaliśmy w szkołach, raz nawet w stodole. Sypialiśmy na podłodze, na karimatach i w śpiworach. Wyjazdy z SATIS - VERBORUM były nawet 8 razy w roku. Zwiedziliśmy morze, mazury, góry, a nawet Pragę Czeską. Takie wyjazdy odbywały się do 2003r, potem stowarzyszenie zakończyło działalność. To były niezapomniane wyjazdy za symboliczne kwoty pieniędzy.
W 2003 roku zaczęłam jeździć na turnusy rehabilitacyjne z Stowarzyszeniem Sportowo - Rehabilitacyjnym START Poznań. Na tych turnusach jest kadra, która pomaga w codziennych czynnościach. Na turnusach jest mnóstwo zajęć i przede wszystkim basen. Oprócz turnusów Stowarzyszenie START zajmuje się wieloma dyscyplinami dla osób niepełnosprawnych. Organizują też często zabawy Andrzejkowe i Sylwestrowe. Do tej pory biorę udział w różnych działaniach.
Jak tylko mogę, to wakacje też spędzam z Duszpasterstwem Akademickim. Oni organizują tygodniowe obozy w wakacje i co roku w inne miejscu. Tam odpoczywam i ładuję baterie na kolejny rok. Jest naprawdę super atmosfera i czas spędzony wspólne.
Wszczepienie stymulatorów DBS w Bydgoszczy odmieniło moje życie i dało więcej możliwości. Potrafię więcej czynności dnia codziennego wykonywać samodzielnie. Już nie jestem tak bardzo uzależniona od drugiej osoby.
W 2014r zaczęłam grać w boccię. Obecne jest to moje życie i moja pasja. Dzięki Bocci jestem czynnym sportowcem. Należę do kadry Narodowej.Mimo swoich ograniczeń wynikających z mojej niepełnosprawności i pomimo wciąż istniejących barier architektonicznych i barier w ludzkim myśleniu, zaczęłam sama podróżować pociągami. Na początku konduktorzy byli zdziwieni, dlaczego jeżdżę sama. Teraz już rzadkość.
Jeżeli czegoś bardzo się pragnie, niepełnosprawność nie stanowi problemu. Ograniczenia mamy tylko we własnym umyśle. Ważne, żeby mieć otwartą głowę, potrafić przezwyciężać przeciwności i mieć odwagę sięgać po lepsze życie.
created with
Website Builder Software .